Forum Gildia Czarnej Róży Strona Główna
  FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy  Galerie   Rejestracja   Profil  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  Zaloguj 

Twórczość

Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum Gildia Czarnej Róży Strona Główna -> Karczma
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Autor Wiadomość
Bordan
Herold


Dołączył: 16 Gru 2006
Posty: 24
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 22:21, 17 Gru 2006 Temat postu: Twórczość

Jak ktoś napisał jakieś opowiadanie, wiersz, machnął jakiś rysunek, szkic, cokolwiek twórczego, to warto się tutaj pochwalić Wink

Na początek ja. Zawsze lubiłem wiersze, które można zinterpretować na wiele sposobów. Oto jeden z nich, a co o nim pomyślicie. . . to już Wasza ocena.

przeminą chwile
w wiecznym płaczu
kałuży krwi
znikną wartości
puste słowa
krzyk
szept
wiatr zawieje
woda zaszumi
otworzysz oczy
nic się nie zmieniło
kłamstwo
ukryte zło
cień
nie współgra już
pustka i ból
rana
po prostu


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daren
Goblin


Dołączył: 20 Sty 2007
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 1:22, 21 Sty 2007 Temat postu:

Kojarzy mi się z twórczością Sapkowskiego i zespołu Mastodon (krótkie, wieloznaczne słowa), czyli podoba mi się Smile. Fajnie, że lubisz pisać tego typu poezję (ale i prozę, jak widziałem w dziale z historią Gildii).
A jeśli już jesteśmy w dziale z twórczością, to i ja coś wrzucę. Jeden jedyny napisany przeze mnie wiersz (zawsze mnie bardziej ciągnęło do prozy Smile).


Nie żyłem

Jako pies byłem
Który wiecznie domu szuka
Jako mysz nachalna
Co do śmierci drzwi na co dzień puka
Jako zając w lesie
Wiecznie szczuty, czekający z trwogą rana
Jako mrówka
Niewidoczna, przez olbrzymy wciąż deptana

Jako sęp byłem
Ofiar swych upadku wiecznie czekający
Jak nietoperz skryty
W mroku wciąż błądzący
Jako hiena bezlitosna
Mniejsze serca rozszarpując
Jako jeż dumny
Nieumyślnie kłując

Śmierci oczy widząc
Patrząc, jaki byłem
Teraz już rzec mogę
Jako zwierzę żyłem


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Bordan
Herold


Dołączył: 16 Gru 2006
Posty: 24
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 1:29, 21 Sty 2007 Temat postu:

Naprawdę ciekawy wiersz. Nie zamieściłbyś jeszcze jakichś opowiadań? Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Daren
Goblin


Dołączył: 20 Sty 2007
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 2:58, 21 Sty 2007 Temat postu:

Dzięki Smile. Jeśli chodzi o opowiadania fantasy, to od jakiegoś czasu piszę jedno dłuższe, zatem chętnie pokażę jak skończę Smile.
Napisałem kilka nie-fantasy (głównie wojenne), które udało mi się spłodzić do końca. Jeśli jesteś ciekawy, to tu jest przykładowe, z konkursu na [link widoczny dla zalogowanych]


Gdy Słońce nie wschodzi.

Później twierdzono, że Azjaci nadciągnęli ze wschodu. Nie miało to jednak żadnego znaczenia. Niewielu dane było pamiętać wydarzenia z poprzedniej nocy. Ci, którzy ujrzeli poranek, pamiętać nie chcieli.
Batalion Arnhem, pułkownika Josepha Queeninga, był jednostką elitarną.
Został specjalnie przeszkolony w norweskim obozie militarnym, położonym na płaskowyżu Hardangervidda. Przez dziewięćdziesiąt dni najbardziej wytrwali żołnierze z całej Unii Europejskiej byli poddawani ekstremalnym próbom i formowani w jednostkę pancerno-piechotną. Ostatecznie stworzyło ją sześciuset pięćdziesięciu wojskowych, najlepsi z najlepszych. Nie miało to jednak żadnego znaczenia. Teraz już nie.
Azjaci istotnie nadciągnęli ze wschodu. Przynajmniej pierwsza linia, bo następne zdawały się pojawiać zewsząd. Queening spodziewał się ataku i był na niego przygotowany. Gdy zobaczył na horyzoncie pierwsze wrogie maszyny typu Battlewalker, nie spodziewał się jak liczna armia kroczy za nimi. Nie, tego wiedzieć nie mógł, a gdy już to sobie uzmysłowił, na odwrót było za późno. Queening jednak ani myślał o wycofaniu się z walki.
- Są wszędzie! – krzyknął przez radio Dornholm. – Wyprowadzić Tygrysy! Na pozycje!
Żołnierze posłusznie wykonali rozkaz. Działali płynnie, dokładnie i precyzyjnie jak w zegarku. Jeszcze nie zdawali sobie sprawy, jak straszny to będzie bój.
Kompania A dostała, jak się później okazało, zadanie najtrudniejsze. Miała okrążyć wojsko przeciwnika i z krytych pozycji eliminować pojedyncze oddziały. Została podzielona na dwa niezależne plutony mające uderzyć z dwóch stron.
Sierżant Dailor ruszył do akcji natychmiast. Gdy doszło do pierwszych starć jednostek zmechanizowanych, jego oddział już się przekradał do wioski niedaleko Belgradu, gdzie chwilowo stacjonowała PAC.
Pagórki otaczające miasteczko znakomicie nadawały się na kryjówkę dla kilkunastu pojazdów typu Bandit, którymi poruszali się żołnierze. Teraz musieli być bardzo cicho. Pomimo tego, że wszystko wydawało się być pod kontrolą, należało zachować wszelką ostrożność.
Weszli niezauważeni, niczym cienie, pustynne zjawy, tak jak ich nauczono.
- Tam – Dailor wskazał na budynek nieopodal i ruszył ku niemu. Wygląd sugerował, że była to najważniejsza budowla w mieście. W przeciwieństwie do skromnych ceglanych chatek dawnych mieszkańców (wioska była, bowiem, opuszczona), gmach prezentował się nad wyraz okazale. Miał grube, solidne mury, wielką żelazną bramę i obszerne, przeszklone okna, po osiem na każdym z trzech pięter. Na samej górze była dzwonnica, mająca zapewne funkcję powiadamiania mieszkańców o jakimś ważnym wydarzeniu.
Sierżant postanowił urządzić tam punkt kontrolny, gdzie zgromadzona zostanie cała zabrana broń, medykamenty i prowiant.
Piętnaście minut później ruszyli w głąb miasta. Na horyzoncie było już widać czarne, smoliste chmury dymu przeplatające się z krwawymi łunami pożarów.
Dailor zastanawiał się, jak radzi sobie baza. Miał używać radia tylko w sytuacji kryzysowej. Co z Queening’iem? – myślał. Pomimo wcześniejszych zapewnień pułkownika, że azjatyckie oddziały stacjonujące w Iraku nie stanowią zagrożenia, coś nie dawało mu spokoju. Czuł dziwny strach, inny, nieznany mu dotąd, nieodgadniony. Strach, jakiego nigdy jeszcze nie doświadczył. Strach przed czymś, co wydawało mu się dalekie niczym bezładne figury we mgle, a zarazem bliskie, prawie namacalne.
Z zamyślenia wyrwały go sygnały podwładnych, którzy dostrzegli wrogi oddział kilkadziesiąt metrów przed nimi.
Niczym kameleony, pięćdziesięciu ludzi w ciągu kilku sekund zniknęło z ulicy i niemal wtopiło się w otoczenie. Padły pierwsze strzały, zabójczo precyzyjne, wszystkie śmiercionośne. Wrogowie padali bez słowa, nie wiedząc, że giną. W ułamku sekundy wszystkie ich problemy, radości, smutki przestały się liczyć. W tej jednej chwili wszystko to, co było w nich, przestało istnieć. Kilkadziesiąt lat życia na ziemi było nagle tylko wspomnieniem, przeszłością.
Zabawne, że śmierć dla jednych jest końcem, dla drugich początkiem, a dla innych statystyką. Tak, w mózgu żołnierza śmierć musiała być tylko statystyką. Tak go wszak nauczono.
Szli przez miasto niczym duchy, niemi zabójcy, nic nie mogło stawić im oporu. Tak przynajmniej myśleli. Każdy wiedział, co ma robić, każdy miał jakieś zadanie w drużynie, dzięki czemu działali perfekcyjnie.
Kroczyli pewnie, niosąc śmierć, bez śladu zwątpienia, czy strachu. Wrogowie nie podejmowali walki, umierali od razu.
Oddział Dailora wszedł właśnie na obszerny plac, będący prawdopodobnie centrum miasta. Po chwili dotarło do nich jak straszny błąd popełnili. Dailor gestem zatrzymał ludzi, za późno.
Ujrzeli dziesiątki azjatyckich żołnierzy czekających jedynie na rozkaz. Na podwyższeniu stało dwóch starszych rangą, przemawiających do tłumu.
Ktoś z daleka wskazał ręką na kompanię. Nastąpiło poruszenie.
- Odwrót! – ryknął Dailor. – Do bazy! Każdy wie, co ma robić!
Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ich potęga prysła. Byli jak myśliwi, zaszczuci przez zwierzynę.
Biegli szybko, a zarazem w zwartym szyku. Nie mogli dopuścić paniki do swych serc. Nie wolno im było.
Ostrzeliwali się w pędzie, nieco chaotycznie. Kule świszczały im koło uszu. Słyszeli za sobą nienawistne głosy, krzyki. Wiedzieli już, doszło do nich, że albo uciekną, albo zginą.
Już widzieli pagórek, za którym ukryte były jeepy. Byli na wysokości punktu zbrojeniowego, który niedawno sami ustanowili. Nagle usłyszeli huk. Potem więcej, kilkanaście następujących po sobie wybuchów. Zobaczyli dym, a po chwili azjatyckich żołnierzy wyłaniających się zza pagórka. Już wiedzieli.
- Do budynku! – krzyknął ktoś rozpaczliwie.
Żołnierze, starając się zachować spokój, zajmowali pozycje obronne. Byli świadomi tego, że została im tylko walka.
- Rozstawić HMG! Miny pod wejścia! – ryczał Dailor. Kompania błyskawicznie wykonała rozkaz. Azjaci byli coraz bliżej.
Nadchodził zmierzch. Niebo pokryło się czarnymi chmurami, zapowiadającymi burzę. Horyzont malował się krwistą czerwienią, w powietrzu, co jakiś czas czuć było spaleniznę. Do dzwonnicy dochodziły dalekie odgłosy walki. Teraz bitwa rozegra się tu – myślał gorączkowo Dailor.
- Są w zasięgu – zawołał jeden z podkomendnych.
I wtedy rozpętało się piekło. PAC nadchodzili ze wszystkich stron. Strzelali na oślep targani rządzą zwycięstwa. Oto zwierzyna szła po myśliwych.
Kompania A broniła się wytrwale. Strzelali pewnie i celnie. Mury dzwonnicy dawały im osłonę. Jednak w miejsce zabitych przeciwników wciąż pojawiali się nowi. Przez kilkanaście minut trwały zaciekłe ataki na punkt, gdzie znajdowali się żołnierze Dailora. Wtem taki ustały.
- Wszyscy cali? – zapytał sierżant, oddychając ciężko.
Żołnierze po kolei potwierdzali. Nikt nie ucierpiał.
- To jeszcze nie koniec – podjął Dailor. – Ich tam jest więcej, przygotujcie się.
Ktoś przeklął. Uzupełniono amunicję. Po niecałych dwóch minutach wszystko zaczęło się od początku. Azjaci ciągnęli całymi chmarami, niestrudzenie, wydawało się, że ich szeregi nie mają końca.
Nagle coś huknęło w mur na wysokości drugiego piętra. Drugi pocisk uderzył niżej. Ktoś zawył przenikliwie.
- Battlewalker! – ryknął kapral Haugen. Mamy rannego!
Walka stawała się coraz bardziej chaotyczna. Ze wschodu nadchodziły trzy ogromne roboty bojowe.
- Ramos, Beckett – wykrzyczał Dailor – AV-8!
Po chwili jedna z maszyn była już tylko historią, pozostałe dwie natomiast nieprzerwanie prowadziły ogień w kierunku dzwonnicy.
Pociski zaczęły przebijać ściany, zamieniając je w gruzy. Kurz i dym wypełniły pomieszczenie. Na północnej ścianie dało się zobaczyć ślady krwi. Ktoś upadł bez życia.
- Mamy drugiego!
Teraz nic już nie przerywało odgłosu karabinów, wybuchów i rozpaczliwych krzyków.
Znów uderzyło, zawalił się kawałek stropu. Kompania A niestrudzenie dawała opór przeważającym siłom przeciwnika. Pół godziny później znów wszystko ustało. Na przestrzenni kilkudziesięciu metrów od dzwonnicy walały się setki bezładnie poukładanych ciał. Zniszczone maszyny dopalały się jeszcze, nad miastem unosił się czarny dym.
- Ilu mamy rannych? – zapytał Dailor.
- Czternastu sierżancie. I dwudziestu dwóch martwych.
W drugim końcu budynku ktoś krzyknął potwornie.
- Dwudziestu trzech.
Dailor usiadł bez słowa. Patrzył na zniszczoną salę, w której przez ostatnią godzinę tak zaciekle bronili się jego żołnierze. W jego głowie była pustka. Zabrakło mu tego, co było mu teraz najpotrzebniejsze, odwagi. Postanowił jednak walczyć do końca, wszak nadzieja umiera ostatnia.
Nieopodal sanitariusze ratowali jednego ze starszych kaprali, Polaka Vinskiego.
- Wyjdziesz z tego – twierdzili, ale on już wiedział, jak będzie.
Konając, w konwulsjach zaczął śpiewać znaną niegdyś, polską piosenkę. Łzy spływały mu po policzkach, mieszając się z błotem i krwią.

„Słyszę wciąż i uszom nie wierzę,
Lecz potwierdza co krok wszystko mi:
Zwierzem jesteś i żyjesz jak zwierzę,
Lecz nie wilki, nie wilki już wy!”

I umarł.
Dailor wstał. Oczy mu błyszczały.
- Żołnierze... Nie, bracia – zaczął. Stojąc tu, patrząc na wasze twarze, czuję dumę. Wielu z was nigdy już nie zobaczę. Być może wszystkim nam pisane jest umrzeć właśnie dziś. Jeśli tak będzie, umrę szczęśliwy. Każdy z was, przyjaciele, każdy jest bohaterem. – rzekł. Znów zaczęły padać strzały. Z oddali przybliżały się nienawistne głosy. – Tak – podjął – jestem dumny z tego, że mogę walczyć u waszego boku. Do zobaczenia – powiedział dodając im otuchy – tu, albo w lepszym świecie.
Nadjeżdżały czołgi. Nadciągali Azjaci. Żołnierze już wiedzieli, że teraz nieprzyjaciel użyje całej swojej siły. Mieli nadzieję, starali się wierzyć. Spadł gęsty deszcz, zagrzmiało.
Huk, kurz, krew. Uderzyło blisko, bardzo blisko.
Nic nie słyszę – pomyślał Dailor. Strzelał na oślep.
Świst w uszach, krzyki.
- Ostatni magazynek – ktoś krzyknął, Dailor już go nie widział.
Wszystko pogrążył chaos i bezład. Pociski latały wszędzie, nie było gdzie się ukryć. Nie sposób było wstać, gruz i szkło kaleczyły kolana. Pył wdzierał się do nozdrzy i oczu. Odłamki kłuły i piekły, ale kompania A wciąż się broniła. Coraz mniej liczna, coraz słabsza, wciąż walczyła.
Ostatnie uderzenie było wyjątkowo silne. Zawalił się cały strop po środku sali. Dailor upadł. Słowa modlitwy poczęły przebrzmiewać mu w głowie.
Ojcze nasz,
Miny przy wejściu wybuchły.
Ktoryś jest w Niebie,
Nieprzyjaciele zaczęli wdzierać się oknami.
Święć się imię Twoje,
Poczuł piekący ból w okolicach prawego ramienia. Potem w nodze. Widział już walkę jak przez mgłę. Nie mógł się podnieść. Nie wiedział, gdzie był. Ciemność, ludzie, wszyscy tacy sami, deszcz, burza, tylko ciemność, amen.

Gdy otworzył oczy, deszcz wciąż padał, ale niebo było już jaśniejsze. Świtało. W ręce i nodze ciągle czuł tępy ból, już nie krwawił, ale czuł się bardzo słaby, jego ręce były białe. Zobaczył nieznanego sanitariusza chodzącego między ciałami.
- Co się stało? – spytał cicho.
Medyk odwrócił się i spojrzał na Dailora ze smutnym uśmiechem.
- Odparliśmy atak – zaczął posępnie. – Pułkownik Queening nie żyje. W bazie zostało nam dwudziestu trzech ludzi, a tutaj... Tylko pan.
Twarz Dailora nie wyrażała żadnych emocji.
- Niestety – podjął lekarz – przybyliśmy za późno. Zatrzymałem upływ krwi, ale stracił jej pan za dużo.
- Czy ja...
- Tak – odpowiedział medyk nie czekając, aż sierżant dokończy pytanie.
Nagle Dailor uzmysłowił sobie, czego tak bardzo bał się wtedy, gdy weszli do miasta. Teraz było to tylko przeszłością, mglistym wspomnieniem. Nie czuł już strachu. Umarł z uśmiechem na twarzy. Tego dnia, dla kompanii A słońce nie wzeszło.


Opowiadanie miało być na podstawie gry Battlefield 2142, dlatego osadzone w przyszłości, ale mimo wszystko lubię wplatać takie patetyczne wątki właśnie w scenariusze wojenne.
No i chętnie zobaczę więcej Twoich prac, mają klimat Smile.

Pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum Gildia Czarnej Róży Strona Główna -> Karczma Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1


Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB Š 2001, 2005 phpBB Group
Theme bLock created by JR9 for stylerbb.net
Regulamin